środa, 17 maja 2017

Kocham Cię, Życie...


    Dzisiejszy post nie należy do najweselszych, ale mam ogromną potrzebę napisania go.
Niektórzy pewnie wiedzą, że z zawodu jestem pielęgniarką i pracuję miedzy innymi, jako pielęgniarka środowiskowa. Mam pacjentkę, młodą, inteligentną, życzliwą (lekarz psychiatra, pracowała lata w Anglii) i niestety śmiertelnie chorą. Złośliwy rak sutka z przerzutami do mózgu i wątroby. I codziennie, gdy od Niej wychodzę, mówimy sobie "do jutra" ale gdy tylko zamknę za sobą drzwi zastanawiam się, czy to jutro będzie, czy to ostatni raz. Miałam różnych pacjentów, których już nie ma wśród Nas ale jeszcze nigdy u nikogo nie widziałam takiej woli życia, takiej zapartości i myślę, że czasami powinno być mi wstyd. Każdy z Nas miewa problemy, które nawarstwiają się i czasami odbierają energię do działania, nawet egzystencji...ja ostatnio mam jakąś mega kulminację i mam ochotę krzyczeć i wyć- za co to?!!! 
    Przed chwilą tuliłam swoją Zosię (moja pacjentka też ma na imię Zofia), kruszynkę, którą kocham nad wszystko. Pogodne, kochane ZDROWE dziecko. Za jakieś dwie godziny mąż wróci z trzydniowej delegacji- cały i ZDROWY i ja przecież najszczęśliwszy człowiek na świecie siedzę i stukam w klawiaturę-ZDROWA. Jakie problemy?! Czarna bańka pękła.
     Pani Zofia jest osobą, która kocha naturę, zielarstwo, kwiaty i długie spacery po łąkach i lasach. Wielka szkoda, że Nasze drogi złączyły się w takich okolicznościach. Jest wspaniałym, ciepłym człowiekiem, który kocha życie i nie chce go wypuścić ze żelaznego uścisku, który pożera rdza choroby...
Więc... kocham Cię, Życie!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz